Biegać każdy może
Bieganie należy prawdopodobnie do najprostszych sportów. Nie wymaga specjalnego, drogiego sprzętu czy lat treningu. Po prostu wychodzimy z domu i biegniemy. Jedni nie widzą nic przyjemnego w monotonnym, równym tempie biegu, z kolei dla innych to sens porannego wstawania i wielka dawka endorfin.
Powoli zbliża się wiosna, chociaż patrząc za okno wciąż tego nie widać, to ta pora roku ewidentnie sprzyja fanom biegania. Wiele osób postanawia sobie, że jak tylko skończy się zima to zaczną dbać o kondycję i rozpoczną regularne bieganie (sądzę, ze tak naprawdę niewielu się to udaje).
Bieganie dla mnie
Jak wspominałem niejednokrotnie bieganie dla mnie było środkiem do celu jakim jest poprawa kondycji. A to było z kolei założeniem przy planowaniu mojego rozwoju osobistego. Biurowa praca przed komputerem nie sprzyjała poprawie mojej wydolności i stąd też pomysł na bieganie. Nie jestem fanem biegania. Mówiąc szczerze to na początku go nawet nie lubiłem. Jest męczące, po 20 minutach ma się już dość, krajobraz zmienia się w żółwim tempie (nie to co w rowerze!). Z czasem jednak biegałem dłuższe dystanse, a po 20 minutach nawet nie byłem zmęczony. Wtedy pojawił się pomysł, aby przebiec sobie półmaraton w 3 miesiące no i udało się nawet w krótszym czasie. Czy to sprawiło, że pokochałem bieganie? Myślę, że póki co możemy tutaj mówić o koleżeństwie czy niezbyt silnej przyjaźni…póki co… 🙂
Jak pokochać bieganie?
Postanowiłem zadać to pytanie ciekawym osobom i usłyszeć co one mają do powiedzenia na ten temat. Na pierwszy ogień leci historia Kingi, która kiedyś biegania nienawidziła, a teraz? Zapraszam do przeczytania.
Historia Kingi:
– Może za rok przyjadę do Warszawy i razem pobiegniemy w półmaratonie? – usłyszałam pytanie.
Prychnęłam.
– Ja to co najwyżej mogę jechać obok ciebie na rowerze i kibicować. Nie ma takiej opcji, żebym biegała. Nienawidzę biegać i to się nigdy nie zmieni.
Ta krótka wymiana zdań idealnie obrazuje uczucia, jakie żywiłam do biegania przez większość mojego życia. Mimo tego, że sport zawsze zajmował ważne miesce w moim życiu, to biegania od zawsze nie znosiłam. Moja niechęć przybrała na sile po tym jak dowiedziałam się, że mam astmę wysiłkową. No bo przecież z astmę wysiłkową biegać się po prostu nie da! Do widzenia, koniec tematu.
Przyszedł sierpień 2016 roku, a wraz z nim za bieganie zabrał się mój Tata. Wkręcił się w to całkowicie. Ruszył dzięki temu trochę moją mamę i braci, ale nie mnie. Opierałam się jego namowom tak mocno, jak tylko umiałam. Szło mi to naprawdę całkiem nieźle. Aż w końcu w marcu 2017 roku, po otrzymaniu od Taty kolejnego zdjęcia z medalem, coś we mnie pękło. W ciągu kilku sekund moje nienawidzące z całego serca biegania ja podjęło decyzję o tym, że skoro on może biegać, to ja też. I naprawdę zaczęłam.
Początki były, szczerze mówiąc, lepsze niż mogłam się spodziewać. Poczytałam sobie trochę na temat „jak zacząć biegać” i na pierwszy trening wybrałam bieżnię mechaniczną na mojej siłowni. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu przetruchtałam ciągiem całe 15 minut! Dla mnie na tamten czas był to olbrzymi sukces, biorąc pod uwagę fakt, że na WF nie potrafiłam pokonać na zaliczeniu 600 metrów. Później drugi trening, trzeci… Założenia miałam bardzo skromne: biegać sobie na luzie, a jakiś pierwszy oficjalny bieg odbyć po wakacjach. Plan był świetny, problem w tym, że raz naruszona ambicja stała się dużo bardziej podatna na przejmowanie nade mną kontroli; już nie mówiąc o tym, że ilość wysyłanych do mnie przez mojego Tatę biegowych informacji wrosła. Przez niego zapisałam się na swój pierwszy bieg jeszcze na koniec kwietnia, a skoro już to zrobiłam, to przecież musiałam trenować! No i zanim się zorientowałam, zakochałam się w bieganiu po uszy. Tak po prostu nie potrafiłam sobie już wyobrazić nie wyjścia na trening. A później to już poszło z górki…
Dzisiaj jestem żywym dowodem na to, że bieganie można pokochać, nawet jeżeli wcześniej się go nienawidziło. A jak tego dokonałam? Przede wszystkim podjęłam samodzielną decyzję, nikt mnie do biegania nie zmusił. Nigdy też nie porównywałam się do innych ludzi. To pokonywanie moich własnych słabości dodawało mi biegowej mocy. Z każdym kolejnym przebiegniętym kilometrem czułam, że staje się silniejszą, bardziej szczęśliwą wersją siebie. No i nie mówiąc o tym, że nie ma nic lepszego, niż pobicie jakiegoś nowego rekordu. Oczywiście, to nie jest też tak, że zupełnie zamknęłam się na innych biegaczy. Wręcz przeciwnie. Zarówno na Facebooku jak i na Instagramie obserwuję wielu ludzi, których treningi nie raz pomogły mi przełamać lenistwo, a miłe słowa dodały otuchy w czasie biegowego dołka. Bo biegacze to naprawdę fantastyczni, pełni pozytywnej energii ludzie. Mam też swój biegowy wzór do naśladowania, a jest nim mój najlepszy motywa-TATA-tor na świecie. To dzięki niemu jeszcze w zeszłym roku zmierzyłam się z dystansem półmaratonu. Najważniejsze jednak dla mnie jest to, że mimo wielu ciężkich chwil z uśmiechem na ustach mogę powiedzieć: biegam, bo lubię; bieganie jest fajne; bieganie to moja pasja!
Nauczyłam się jeszcze jednej rzeczy: nigdy nie mów nigdy. W 2016 roku wyśmiałam propozycję mojego Taty dotyczącą wspólnego biegu, a już za kilka tygodni, w przeddzień rocznicy mojego pierwszego wejścia na bieżnię, staniemy razem na starcie 13 PZU Półmaratonu Warszawskiego – jako współzawodnicy.
Zmagania Kingi możecie obserwować na Instagramie, do czego mocno zachęcam! 🙂
https://www.instagram.com/kinjabiega/